Prowincja to stan umysłu


Bóg policzył dni Konrada Hetela, reż. Radek Stępień, Państwowa Wyższa Szkoła Filmowa, Telewizyjna i Teatralna im. Leona Schillera w Łodzi

Było sobie smutne miasteczko, a w tym miasteczku sfrustrowani ludzie. Ci, którym nie udało się wyrwać do dużego miasta i spełnić marzeń. Dziewczyny bez wiary w przyszłość, chłopaki bez ambicji, małżeństwa bez miłości. Małomiasteczkowi hedoniści szukający przygód w jedynej istniejącej dyskotece i pogodzone z losem żony i matki, którym jest wszystko jedno. Oto prowincja ze spektaklu Bóg policzył dni.

Bóg policzył dni fot. Klaudyna Schubert

Do miasteczka wraca Robert (Karol Lelek), któremu w przeciwieństwie do wszystkich innych podobno powiodło się w życiu. Wyjechał nagle i został znanym krytykiem jazzowym. Po dziesięciu latach przyjeżdża na ślub kolegi ze szkolnej ławki, Gawrona (Marcin Walkowski), a tak naprawdę jego przybycie wiąże się z próbą stawienia czoła przeszłości i zamknięciu porzuconych przed laty spraw. Ten powrót do czasów szkolnych zdaje się symbolizować scenografia Konrada Hetela (również dramaturga tego przedstawienia), składająca się z rzędów starych, drewnianych, teatralnych krzeseł i trzepaka, widowni i głównego pola gry dzieciństwa i młodości.

            Reżyser Radek Stępień skupił się w spektaklu na relacjach międzyludzkich, dlatego kolejne sceny przedstawiają próby rozliczenia się z przeszłością przez głównego bohatera. Dużo tu intymnych rozmów, jak chociażby z porzuconą przez Roberta dziewczyną, Misią (Aleksandra Bernatek), i kameralnych scen rozgrywających się w przytłumionym świetle. Ale, co interesujące, nie wszystko zostaje przedstawione w realistycznej konwencji. Konfrontacja z przeszłością obejmuje też senne majaki bohatera, koszmary o szkolnych czasach, które ujawniają podświadomie skrywane kompleksy i poczucie winy Roberta.

            Można jednak odnieść wrażenie, że w spektaklu chodzi nie tyle o samego bohatera i jego rozterki, ile o sportretowanie prowincji i stanu ducha mieszkających tam ludzi. Dominuje poczucie beznadziei i niespełnienia, czego kwintesencją zdają się być Olga (Olga Rayska), Masza (Zofia Stafiej) i Irina (Karolina Kowalska – o niewiarygodnych możliwościach mimicznych), porzucone przez Gawrona dziewczyny, których jedyną rozrywką są imprezy w klubie Moskwa. Nawiązania do Trzech sióstr Antona Czechowa są tu nieprzypadkowe i objawiają się nie tylko w imionach bohaterek i nazwie dyskoteki, ale przede wszystkim w stagnacji bohaterów i niemożności zmiany własnego losu. Nie chodzi tu wcale o szukanie punktów wspólnych między rosyjską prowincją z końca XIX wieku a współczesnymi polskimi miasteczkami, ale o zbieżność kondycji psychicznej postaci. Atmosfera spektaklu staje się więc czasami nieznośnie ciężka. Na szczęście depresyjne nastroje przełamuje postać Alana (Marcin Lipski), eksperymentującego z używkami chłopaka, któremu dopisuje humor mimo życiowych przeciwności.

            Niestety, wiara w zmianę losu dzięki wyrwaniu się z miasteczka okazuje się złudna. Robert, choć realizuje się zawodowo, nie czuje się szczęśliwy. Tak jakby nigdy nie pozbył się poczucia bezsensu, towarzyszącego tym, którzy pozostali na marginesie wielkiego świata. Może więc wcale nie o specyfikę małych miasteczek chodzi, ale o stan umysłu młodych ludzi, którzy nie potrafią znaleźć sensu w życiu, czują się niespełnieni i sfrustrowani, niezależnie od tego, czy żyją na prowincji, czy w metropolii. W spektaklu Radka Stępnia nie ma jednak perspektyw wyjścia z tego życiowego impasu. Nie ma też choćby krzty nadziei na poprawę losu. Pozostaje tylko liczenie dni.

Najlepsza rola spektaklu: Karolina Kowalska   

Joanna Królikowska

Dodaj komentarz