Chcemy zmiany


Adrianna Malecka, fot. Daria Szczygieł

Z Adrianną Malecką, laureatką Złotej Żylety 2021 i Głównej Nagrody Aktorskiej 39. Festiwalu Szkół Teatralnych, rozmawiają Joanna Królikowska i Weronika Żyła, członkinie Studenckiego Koła Naukowego Teatrologów UŁ


Dałaś się zapamiętać jako osoba, która działa wbrew systemowi. Wystarczy przypomnieć Twoją przemowę podczas rozdania nagród na zeszłorocznym Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi. Postulowałaś wtedy, żeby był on przeglądem, a nie konkursem. Skąd taki postulat? Na dodatek zadeklarowałaś wtedy przekazanie swojej nagrody na Dom Artystów Weteranów Scen Polskich w Skolimowie. Czy udało się to zrealizować?

Dość szybko nawiązałam kontakt z Domem Artystów Weteranów i przekazałam im sumę wygraną na festiwalu. Kupiłam tylko obiecane ciasto dla mojego roku, a sobie zostawiłam  niewielką kwotę, na warunek, żeby przejść na kolejny rok (śmiech). O tym, żeby Festiwal stał się przeglądem, nasz rektor, Wojciech Malajkat, mówił już dwa lata temu. Pytał różne roczniki studentów, co o tym sądzimy, bo to przecież jest nasz festiwal i powinniśmy mieć głos w tej sprawie. Jednak, z tego co wiem, w innych szkołach ten pomysł nie zyskał poparcia. Do tej rozmowy wróciliśmy z kolegami i koleżankami z roku dwa lata później, dwa miesiące przed naszym Festiwalem. Ponieważ mieliśmy nie tylko kierunek aktorstwo dramatyczne, ale także kierunek aktorstwo teatru muzycznego (obecnie, w ramach kierunku Aktorstwo, AT prowadzi dwie specjalności: aktorstwo dramatyczne oraz aktorstwo i wokalistyka; aktorstwo teatru muzycznego jest kierunkiem wygaszanym – przyp. redakcji), to przygotowaliśmy w sumie aż pięć dyplomów, a tylko trzy mogliśmy zgłosić na Festiwal. Szóstym, dodatkowym spektaklem był Klub, który nie był dyplomem. Musieliśmy zdecydować, które przedstawienia mają pojechać i nie wszyscy czuli się w tej sytuacji komfortowo. Powrócił wtedy temat, że może jednak Festiwal powinien być przeglądem, bez ograniczeń i nagród, które tylko podsycają rywalizację. Były pomysły by zrobić jakieś działanie na ukłonach po spektaklach, albo z kilkoma osobami pomyśleliśmy, że jeśli ktoś z nas wygra jakąś nagrodę, to wykorzysta tę okazję, żeby głośno powiedzieć o tym pomyśle ze sceny. Okazało się, że padło na mnie. Oddanie pieniędzy było dla mnie gestem, który mógł podkreślić moje stanowisko. Najważniejsze podczas Festiwalu jest spotkanie z ludźmi z różnych szkół, pokazanie między sobą, jaki rozwój przeszliśmy. Nie wiem, czy w tej sytuacji konkurs jest potrzebny. Cały nasz zawód jest jednym wielkim konkursem. Festiwal jest takim wydarzeniem pomiędzy bezpiecznym światem szklarni, którą jest szkoła teatralna, a światem indywidualności, ciągłego oceniania i rywalizacji. Nie róbmy rywalizacji już na Festiwalu Szkół Teatralnych! Bo tak naprawdę, czy te nagrody coś zmieniają w naszym życiu?

No właśnie – zmieniają?

Nie wiem. Zastanawiam się nad tym. Z powodu pandemii poprzednia edycja była jesienią, teraz jest na wiosnę, więc minęło raptem pół roku, odkąd dostałam nagrody. Trudno ocenić, czy wpłynęły one na moją drogę zawodową. Ale mam wielu kolegów, którzy nie dostali żadnej nagrody na Festiwalu, a świetnie sobie radzą. Mam wrażenie, że to sam zawód nas weryfikuje.

W Twoim przypadku nagroda nie miała raczej wpływu na otrzymanie etatu w teatrze. Przecież pierwsza premiera z Twoim udziałem w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu odbyła się ledwie miesiąc po Festiwalu…

To prawda. Propozycję pracy w Teatrze Zagłębia dostałam miesiąc przed Festiwalem. Próby rozpoczęły się w czasie FST, więc dołączyłam do nich spóźniona. Rzeczywiście, nagrody na festiwalu nie zmieniły nic w moim życiu, nie przyniosły mi nowych propozycji zawodowych. Oczywiście, miło jest dostać nagrodę i każdy w jakiś sposób chce zostać wyróżniony. Ale to nie jest konieczne do szczęścia.

Gdy mówiłaś o szkole, to wspomniałaś o bezpieczeństwie i szklarniowych warunkach. A tymczasem okres Twoich studiów okazał się czasem, gdy w szkołach teatralnych i w środowisku teatralnym ujawniono wiele nieprawidłowości, praktyk przemocowych i dyskryminacji. Czy w tej sytuacji można mówić o bezpieczeństwie? Moja droga edukacji była dość długa i kręta. Początkowo studiowałam w Szkole Filmowej w Łodzi, ale zostałam z niej wyrzucona. Dopiero potem dostałam się do Akademii Teatralnej w Warszawie. Miałam więc możliwość obserwować, jak funkcjonuje ten system. Nie chcę nazywać się ofiarą, nie czuję się nią, ale doświadczyłam na własnej skórze, czym jest proces selekcji, przemoc psychiczna, wykorzystywanie władzy przez osoby wyżej postawione, które próbują rządzić życiem studenta i jego wyborami. Mówienie komuś, że nie może dalej studiować, bo nie rokuje albo nie robi progresu jest niedopuszczalne. Koleżanka, która została usunięta ze szkoły razem ze mną, usłyszała, że jej drogą jest muzyka, a nie aktorstwo. To kuriozalne, że ktoś podejmuje te decyzje za nas. A – tak jak mówiłam wcześniej – to zawód zweryfikuje, kto będzie w nim pracować, a kto nie. Dużo obserwowałam przemocy psychicznej, mechanizmów związanych z hierarchią w szkole. Na szczęście, widzę zmiany, szczególnie w Akademii Teatralnej. Poszłam do tej szkoły ze znacznie większą świadomością. Nikt nie próbował mnie tam zniszczyć. Nie wiem, czy to jest kwestia tej szkoły, czy po prostu moja siła i samoświadomość po tym, co mnie spotkało w Łodzi, była o wiele większa. Ale byłam świadkiem sytuacji, w których wykładowcy łamali studentów. Widziałam, jak gasili ich zapał, z którym przyszli do szkoły. Studenci musieli ten zapał potem znajdować w sobie na nowo, czasami znajdywali w sobie siłę dopiero po ukończeniu edukacji. Kiedy mówię o szkole jako o miejscu bezpiecznym, to chodzi mi raczej o to, że jest zapewniony stały proces pracy i rozwoju, który odbywa się pod opieką wyznaczonych do tego osób. Niestety, nie wszyscy dydaktycy sobie z tym radzą. Na szczęście, coraz więcej jest dobrych pedagogów, którzy potrafią zaopiekować się studentami.

W Akademii Teatralnej w Warszawie wypracowano procedury antymobbingowe, kodeks etyki. Co sądzisz o tych procesach? Czy te działania okazały się skuteczne?

Dostrzegam zmiany, które zachodzą. Są osoby w Akademii Teatralnej, które do nich dążą: rzeczniczka praw studenta – Agata Adamiecka-Sitek, kanclerki Agnieszka Zajk-Tworkowska i Beata Szczucińska, rektor Wojciech Malajkat. Teraz jestem na piątym roku i pracuję jako asystentka w mojej szkole, więc widzę te procesy również od tej drugiej strony. Jako studentka jeszcze tego nie doświadczyłam, ale teraz np. podpisuje się kontrakty na samym początku edukacji, organizowane są warsztaty antymobbingowe i antyprzemocowe dla studentów i pedagogów. To się dzieje także w innych szkołach. Odbywają się warsztaty z  feedbacku, z koordynacji intymności. Sama piszę o tym pracę magisterską i materiał jest ogromny. W naszej szkole ma zostać utworzony osobny przedmiot dotyczących koordynacji intymności. Oczywiście, te zmiany nie dzieją się z dnia na dzień. Leczymy system, w którym szkoły teatralne funkcjonowały przez dziesiątki lat. Niektórzy chcieliby zobaczyć rewolucyjną zmianę, a ja się cieszę z tych małych kroczków, które stawiamy.

Jednym z tych kroków był spektakl Klub. Jak z dzisiejszej perspektywy oceniasz tę inicjatywę? Czy to przedstawienie utorowało drogę dla innego trybu pracy nad spektaklami dyplomowymi w szkołach teatralnych?Spektakl Klub naprawdę mówi o tym, co się wydarzyło w naszej szkole. Na naszym roku my – dziewczyny – czułyśmy się w jakiś sposób dyskryminowane na tle płciowym. Od początku wmawiano nam, że kobiety w tym zawodzie mają trudniej. To oczywiście prawda. Ale raziło nas, że przyjmowano to za fakt i nikt nie próbował tego zmieniać. Mówiono, że jest więcej ról dla mężczyzn, bo takie są dramaty. Nikt nie chciał zauważyć, że powstają nowe teksty z silnymi rolami kobiecymi, pisane przez kobiety. Przez cztery lata edukacji nie zrealizowaliśmy ani jednego takiego tekstu! Szanuję mężczyzn reżyserów, ale dlaczego wszyscy reżyserzy, którzy mieli robić z nami dyplomy, to mężczyźni? Dlatego właśnie powstał Klub, bo uświadomiłyśmy sobie, że chcemy zmiany. Bardzo dobrze wspominam pracę przy Klubie, to rzeczywiście było coś nowego. Pierwszy raz zdarzyła się w szkole praca kolektywna. Nie byłam już jedynie narzędziem w rękach reżysera czy wykładowcy, ale miałam głos. Wreszcie ktoś mnie wysłuchał, zapytał, co chcę grać, czego mi brakowało w dotychczasowej pracy. Moja rola powstała, gdy powiedziałam reżyserce, Weronice Szczawińskiej, że ciągle była wykorzystywana moja emocjonalność na scenie i dostaję role, w których na przykład dużo płaczę. Nie miałam szansy zagrać roli z dystansem, z poczuciem humoru i bardzo zazdrościłam tego koleżankom i kolegom. Dzięki temu, że o tym powiedziałam i zostałam wysłuchana, dostałam możliwość zagrania takiej roli. Dzięki Klubowi mogłam odkryć nowy kolor w sobie. I to się teraz przekłada na role, które gram w Teatrze Zagłębia. Trzeba podkreślić, że Klub nie był spektaklem dyplomowym. Został stworzony właśnie dlatego, że właściwe dyplomy nie dały nam wszystkim szansy. Ja akurat byłam w uprzywilejowanej sytuacji, bo dostałam duże role w Stramerze i Antygonie. Edypie, ale nie wszystkie koleżanki miały takie szczęście. Wadą dyplomów jest to, że nie dają równych szans. A Klub dawał. I to byłby idealny spektakl dyplomowy. Mam nadzieję, że ten spektakl zainicjuje zmianę w procesie pracy nad dyplomami zarówno w naszej, jak i w innych szkołach.

A jak wygląda to przejście między bezpiecznym inkubatorem szkoły teatralnej a pracą w instytucjonalnym teatrze? W szkole ciągle nad czymś pracujesz, ciągle się rozwijasz… I przychodzi moment zakończenia szkoły. Jest spokój, cisza, przerwa. To może być szokujące doświadczenie. U mnie się to nie zmieniło tak drastycznie, bo w ciągu tych kilku miesięcy zagrałam aż w pięciu tytułach w Teatrze Zagłębia. Podstawowa różnica w teatrze instytucjonalnym to zostanie samemu ze sobą – nie zawsze można polegać na reżyserze. Musiałam się tego nauczyć – trzy ze spektakli, w których gram, to zastępstwa, a w przypadku dwóch z nich reżysera nie było na próbach. Zostałam tylko z nagraniem koleżanki, więc rolę musiałam wykreować sama. Wtedy zrozumiałam, że nie mogę nikomu powierzyć zwierzchnictwa nad sobą, muszę sama sobie zaufać. A szkoła wcale nie daje narzędzi do takiej obiektywnej oceny siebie.

To również zupełnie inna organizacja pracy niż w szkole…

Tak, jest zupełnie inaczej, próby od 10 do 14, później od 17 do 21, w odróżnieniu od szkoły, gdzie pracujemy nad kilkoma materiałami jednocześnie, tu zajmuję się właściwie jednym tytułem na raz. W szkole musieliśmy sami dbać o swoje kostiumy, rekwizyty, naszym zadaniem było pilnować, żeby wszystko mieć na miejscu. A teraz przychodzę do teatru i są inspicjenci, garderobiani, rekwizytorzy… Mogę zająć się tylko swoją rolą, a to daje bardzo duży komfort. Ciągle się czegoś uczę i chyba są to trudniejsze rzeczy niż w szkole. Czasem wypadnie jakieś zastępstwo i okazuje się, że musisz w tydzień stworzyć rolę od podstaw, gdzie są cztery monologi, a do tego jeszcze śpiewasz i tańczysz.

A jeśli chodzi o zmianę w podejściu do pracy i etyki procesu twórczego – czy widać poprawę sytuacji w teatrze instytucjonalnym tak jak w szkołach teatralnych?

W Teatrze Zagłębia to widać. Ale gdy rozmawiam z kolegami i koleżankami i opowiadam im o komisji antymobbingowej w moim teatrze, o tym, że podpisujemy dokumenty określające etyczne zachowania, o tym, że właściwie o każdym problemie mogę porozmawiać z dyrektorem teatru, to zazwyczaj spotykam się ze zdziwieniem, bo w innych teatrach tego nie ma. Mam to szczęście, że trafiłam do naprawdę bezpiecznego miejsca. Zespół też mnie miło przyjął, a w innych teatrach do tej pory zdarza się, że to wejście w zespół jest jak druga fuksówka.

Masz dużo doświadczeń zarówno ze zmianami w szkole, jak i w teatrze. Czy mogłabyś coś doradzić tym studentom, którzy teraz będą kończyć szkoły i którzy spotykają się na tegorocznym FST?

Na pewno trzeba pamiętać, żeby nie porównywać się do kolegów i koleżanek z roku czy z branży, którzy są już w zawodzie – bo każda ścieżka kariery jest inna. Życzę tegorocznym uczestnikom FST, żeby dobrze bawili się na festiwalu – to wspaniały czas, nie na przejmowanie się rywalizacją, ale na bycie ze sobą. A w życie zawodowe żeby wchodzili bezpiecznie: wiedząc, że są wartościowi, żeby pilnowali swoich granic i nie pozwalali innym ich przekraczać. I żeby wiedzieli, że mogą się buntować: to nie są już czasy, kiedy trzeba zaciskać zęby i nic nie mówić ze strachu przed brakiem pracy. Żeby byli empatyczni i nie zapominali o sobie i swoim poczuciu bezpieczeństwa.

Dodaj komentarz